Remka miała być i jest lekiem na smutek po naszej Falce. W progi naszego domostwa wstąpiła 16. stycznia 2010 roku o 19.30 i od tego momentu ostro zabrała się za wyganianie z nas smutnych myśli. Kto widział wilczarzowego szczeniaka, ten wie, że Mały Wilczarz potrafi! A szczególnie tak żywiołowy jak ona - moja Republika Marzeń. Nie bez kozery była przezywana Piranią, czy Barrakudą wręcz :)

"Przez chwilkę siedziała ze mną i czytała forum (zdjęcia Zadry jej się bardzo spodobały), ale ponieważ jest czystą energią to niczym nie potrafi zajmować się dłużej niż 2 minuty. Chyba kupię jej puzzle, żeby uczyć koncentracji :mrgreen:
Gosiu - mała jest tak zafascynowana kotami i nowym otoczeniem, że na szczęście nie ma czasu na tęsknoty. Popiskuje tylko wtedy kiedy się nudzi - tzn wtedy kiedy po jedzonku każą spać. Apetyt ma wspaniały!
Ania - Farida małą tylko obwąchała i już. Szczeniak to szczeniak - szczeniaka się nie rusza. Wczoraj już ją Remcia obskakiwała i oblizywała nawet mordę, na co Fari pozwoliła ze stoickim spokojem. Reszta bandy schodzi z drogi wulkanowi energii na czterech łapach szczególnie kiedy przegalopowuje przez całą długość chałupy, niemal rozwalając się na dwu schodkach do dużego pokoju (jakoś nie pamięta o obsłudze tylnego napędu) a potem obiegając nasz wielki stół dookoła.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że takie rzeczy jak kałuże i grubsze przygody są nawet nie warte wspomnienia a i próby gryzienia naszych kapci nie robią na nas żadnego wrażenia." Tak pisałam na forum www.forum.republika-marzen.pl w dwa dni po jej przyjeździe. Remka rosła cudnie - nie zaznaliśmy przy niej tak częstych u wilczarzy problemów wzrostowych. Uwagę zwracał szczególnie jej ogon - niemożliwie długi, wiecznie wlokący się po ziemi, nazywany żartobliwie wręcz "karykaturalnym". Pod koniec lutego miała w kłębie 49 cm a ogon miał 47 ;) Jako dziecię była też wielce gadatliwa - siadała przed człowiekiem i ćwierkała i ćwierkała póki głupi człowiek nie domyślił się czy chodzi o wilczy głód, czy może o to, że zabawka sama nie chce się przesuwać po podłodze, czy też o trzeciej nad ranem trzeba było wynieść szczeniaka do sypialni. Potrafiła też przyprawić o palpitację. Pewnego dnia, kiedy lazłam po drabince po siano dla kóz skoczyła za mną z dwu metrowej wysokości tarasu. Okropnie się wtedy przestraszyłam - na szczęście małemu lotnikowi nic się nie stało. Dla sprawiedliwości trzeba doadać, że panienka też nie miała ze mną lekko. Proszę - przeczytajcie - "Z pamiętnika Remki", 29.03.10

"Kochani!

jaki ja miałam wczoraj trudny dzień! Najpierw nikt nie zwracał na mnie uwagi, wszyscy rzucili się do robienia porządków, bo mieli przyjechać jacyś ludzie do tego Małego. Hmm... Jakby nie starczyło, że wszyscy w domu się tak nad nim roztkliwiają! Farida mi nawet dojść do niego nie pozwala, żadna z nim zabawa... Co oni w nim widzą, no co?! Kluska jedna! Jak przyjechali oczywiście musiałam udawać grzecznego psa i położyłam się spać - i tak nie rozmawiali o ciekawych rzeczach, o mnie na przykład padło jedno zdanie. Pchi!... Nareszcie sobie poszli i moja kobita wzięła smyczki - idziemy na spacer!!! Najpierw było fajnie, poszliśmy w nowe miejsce, same łąki do biegania, kałuże do taplania. Super! Ale potem - nie uwierzycie! Przeżyłam szok. Biegnę sobie, biegnę, patrzę - kałuża! Jaka wielka! No to wskoczyłam! Ludzie kochane! jak ja się wystraszyłam! Bo to wcale nie była kałuża! Moja pani twierdzi, że to woda, ale woda przecież wcale się tak nie zachowuje... Woda jest fajna w misce, do picia i rozlewania. (Słuchajcie - ubaw po pachy, jak się taka miska wyleje, można się ziuuuu.... ślizgać po całej kuchni a Pani wtedy robi strasznie śmieszne miny i macha rękami)... albo w kałuży... lecisz i lecisz a tu chlapie na wszystkie strony i kropelki tak fajnie latają! No ale TA woda, to było zupełnie coś innego - ona się RUSZAŁA! i chciała zabrać moje łapki a może nawet całą MNIE! Uciekłam jak najprędzej. Nie zdążyłam jeszcze uspokoić swojego skołatanego serca i co widzę??? Farida sobie wchodzi w tą niby wodę. Jak ja się o nią bałam! Biegałam i krzyczałam, niech tam nie idzie! Ta woda wciągała ją coraz bardziej i bardziej, po brzuch i po piersi, na pewno to futro jej się zamoczyło i nie mogła wyjść. Na szczęście moje krzyki i bieganie tam i z powrotem dodały jej sił i udało się jej wydostać. I, nie uwierzycie! Ona, taka mądra niby a była całkiem zadowolona. Sprawdzałam, czy nic się jej nie stało, serce mi waliło jak młot a ona sobie stała i... i...i... się śmiała ze mnie! To jeszcze nie koniec... Szliśmy dalej, najpierw była kładka przez potok - to było całkiem fajne - nie musiałam włazić do wody (Farida nie weszła na kładkę tylko znowu! przeszła przez wodę - przechodzi moje pojęcie). No a potem znowu był potok. Nawet dwa razy. Pani mówi, że jestem wilczarz a wilczarze lubią wodę. Wilczarze to, moja droga, lubią biegać! Co ja jestem? Nowofundland?! Chyba przy następnym potoku chciała mi pokazać jak się to robi i wskoczyła do wody obydwoma nogami. Chi! CHI! śmiesznie było - znowu machała rękami i robiła takie miny jak kiedy miskę rozleję. Pośmiałam się a potem zrozumiałam, że chce żeby zrobiła to samo. Ooooo.... co to to nie! Raz wlazłam i wystarczy... nie wystarczyło... Musiałam pozbierać resztki odwagi i przekroczyć ten rwący prąd. Na pocieszenie po drugiej stronie latały wrony. Co tam wrony, kiedy serce bije jak oszalałe! Obraziłam się na Panią i nie wzięłam nawet jabłuszka na pocieszenie! Fałszywa przyjaciółka! Obraziłam się całkiem i demonstracyjnie po powrocie poszłam spać. A co!! Niech sobie się sama bawi butelką, czy tylko ja muszę ciągle wszystkim się bawić? Niech wie, jak to jest kiedy szczeniak śpi!"

W odwecie za potokowe atrakcje z kolei napędziła mi strachu łykając żeberka wieprzowe w całości ;)

Miesiąc później Akbar dorósł na tyle, że już mógł być dla Remki sparring partnerem i nareszcie... można było pooglądać film wieczorem, bo szczeniaki spały po tym jak wyszalały się cały dzień w ogrodzie. Niestety jeszcze chwilę później szczeniaki rozrabiały już tak, że trzeba było mieć oczy dosłownie dookoła głowy, bo jak nie goniły - się, to goniły kury, kaczki i wszystko żywe w zasięgu wzroku, ewentualnie "czytały" z zamiłowaniem i wiele książek padło wtedy ofiarą, czasami znajdowałam szczeniaki "popisane", np. na różowo, bo dorwały jakiegoś pisaka. Remka doadatkowo miała tę przewagę, że mogła już łepek wcisnąć wszędzie - nie tylko mnie pod pachę kiedy pisałam na komputerze, ale także wtedy kiedy piłam kawę, co skutkowała tym, że wszystko miałam tą kawą poplamione, również blat kuchenny nie stanowił już przeszkody, no i oczywiście nie do zwalczenia było "snuchcenie" (przeszukiwanie) stołu. Jeżeli komuś się wydaje, że na pewno można tego wilczarza oduczyć... Nie można - wierzcie mi na słowo!

Teraz Remka wyrosła w cudowną panienkę o bardzo ciepłym charakterze, przytulaśną - z wiecznym niedosytem pieszczot. Uwielbia wylegiwać się na łóżku w sypialni i gonić wszystko co się rusza na spacerach - oczywiście wespół wzespół z "bratem". Pozostała moim słoneczkiem i pocieszycielką na smutne chwile. Nie ma nic wspanialszego niż móc wtulić się w jej szorstkie futro i zapatrzeć się w jej kochające oczy.