Przyszła do mnie, nie wiem skąd,
zawróciła w głowie tak dokładnie;
teraz rozumiem, to jest to.
Jedna z nią noc i już przepadłem

Oooo SAVA! :) SAVA! 

Zaczęło się od tego, że Juro jak zwykle myszkował po internecie i znalazł ogłoszenie o oddaniu trzyletniej suki wilczarza. Oddaniu? trzyletniej? hmmm.... nie dawało nam to spokoju. I zaczęło się - telefony do właściciela, maile, ciche dni... Bo, przyznam się, że ja byłam do pomysłu dość sceptycznie nastawiona. Nie wyobrażam sobie trzymania takiego psa na dworze a czwarty wielki pies w domu? Poza tym - czy zaakceptuje ją stado - Farida, Akbar? No i ten powód - przecież nikt nie oddaje takiego psa ot tak.... W końcu Juro wybrał się osobiście ją oglądnąć łykając na drogę paternoster ode mnie pt. "oglądaj dokładnie". Oczywiście wiedziałam, że sprawa jest już przegrana i w napięciu czekałam co też za stworzenie pojawi się wieczorem w domu. 

Pierwszy wieczór... 
Siedzimy z przyjaciółką popijając winko, za oknem hula zamieć, ja z lekka obgryzam pazury, bo pierwsza informacja jaką dostałam jest taka, że psica na jedynej wystawie, na której była dostała ocenę "dobrą". Co to będzie za wilczarz? Nareszcie są! Wpada do domu Agatka a zaraz za nią Juro z paniką w oczach, bo suka podczas wyciągania z samochodu wywlokła się z obroży i zwiała. "No to koniec!" - myślę wrzucając co bądź na siebie i wyciągając przyjaciółkę na wysokich obcasach w tę śnieżycę - "Już jej nigdy nie zobaczymy." Wiadomo - pies wystresowany jazdą samochodem, w obcym miejscu, z obcymi ludźmi... no koniec... Juro zabrał Remkę i poleciał, my idziemy za nim szukając jak psy myśliwskie śladów na śniegu i nawołując ją po imieniu. ślady zawracają w stronę domu - idziemy za nimi. Nagle spoza płotu boiska piłkarskiego tuż koło naszego domu wyłania się Juro z obydwoma psami! Sava schowała się w rogu boiska i tam udało mu się ją złapać. Pies nieprzytomny ze strachu. Puszczona ze smyczy w ogrodzie obiega go, szorując niemal brzuchem po ziemi. Nie ma mowy o tym, żeby weszła do domu. Nie ma mowy o tym, żebym mogła dokładnie się jej przyjrzeć. Tę noc spędza w stodółce w sianie. 

Dzień drugi 
Rano z siana świdrują mnie czarne oczy, ogromne czarne oczyska rozszerzone ze strachu. Rzucam kawałek parówki. Nic. Rzucam drugi - nic... Zostawiam więc korpusik kurczaka na śniadanie i wychodzę. Sava ani drgnęła podczas gdy nabierałam siano widłami, czyli jest dobrze - nie boi się kija, ani podniesionej ręki. 
Po południu już nie było przeproś - idziemy do kąpania (jednak pies trzymany na dworze ma inny "zapach" niż taki domowy) i do domu. Po kąpanku wskakuje na psie łóżko i ... tam już pozostaje. Nie ma mowy żeby ją z wyrka ściągnąć, do ogrodu na siku trzeba ją wyciągać siłą, bo żadne kuszenie na mięsko nie daje efektu. Zresztą z tym siku itd też jest problem - boi się tak, że nie załatwia się w ogrodzie, tylko.... w dużym pokoju, tam gdzie jest jej ulubiona wersalka i wtedy kiedy nikt nie widzi. Grozi, że po kilku dniach w któreś kolejne rano po wejści do pokoju razi mnie apopleksja. 
Kąpiel odkrywa paskudne nagnioty na łapach i wszystkich wystających miejscach u wilczarza - a tych jak sami wiecie jest niemało. Bursy są też - a jakże - na obydwu łokciach i na tyłeczku. Kiedyś na wystawie spotkałam pana, który twierdził, że IW to idealne psy do trzymania na zewnątrz. Bzdura! Kolejny raz się o tym przekonuję. Poza tym lekko krwawi z pochwy - po szczeniakach, które miała niedawno. Wszystko to pikuś - zagoi się w cieple i na miękkim. 

Dzień czwarty 
Największe zmartwienie to totalne wycofanie Savki. Nie komunikuje ani z nami, ani z resztą bandy. Unika nawet kontaktu wzrokowego. Tym większą radość sprawiają nam malutkie sukcesy - zeszła z łóżka i okrążyła pokój, poszła napić się wody do kuchni, leżała koło Remki. Poszła za Jurem do ogrodu a następnie sama weszła do domu. Dużo więcej zaufania ma jak na razie do Jura i Agatki - w końcu przeżyła z nimi stresującą pierwszą podróż. Od Agatki po raz pierwszy domaga się pieszczot podnosząc głowę i nastawiając do głaskania. Ciągle jednak panicznie boi się przechodzenia przez drzwi. Nie reaguje na imię, lub reaguje strachem. Próbujemy zawołać na nią inaczej. Też źle... po prostu reaguje strachem niezależnie od użytego imienia, na samo tylko zwrócenie na nią uwagi. Odkrywam w sierści drobne ranki jak od ugryzienia. Wiemy, że mieszkała z jeszcze jednym psem, może dlatego boi się i nie chce nawiązać kontaktu z naszymi? A nasze psiury? - Remka zaczęła jeść z apetytem przy obcej suce (nareszcie!), Farida jest ponad to, a poza tym ma na głowie teraz petardy i nie ma czasu na obce suki w domu, natomiast Akbar ma czas jak najbardziej i próbuje Savę ustawiać. 

Dzień szósty 

Ogromny sukces! Sava wyszła sama razem z psami do ogrodu - nie wołana, nie ciągnięta! 
Akbar ciągle nie ma do niej zaufania - zawsze stara się leżeć między nią a Remką. 
Pierwszy tydzień zakończył się jednak sukcesem - witała się z Remką a do mnie pomachała ogonkiem! Nareszcie.... 

Lody zostały więc przełamane. Widząc jej zachowanie na początku myślałam, że to chodząca katastrofa, pierwsze wrażenie było gorsze niż w przypadku Faridy. Jedyną nadzieją było dla mnie to, że apetyt jej od początku dopisywał (Farida nie jadła prawie tydzień.) Myślałam - Remka to tchórz, ale Sava to kompletna porażka. A tu okazuje się, że kto wie, czy Sava nie będzie odważniejsza od Remki. W kolejnym tygodniu rozpoczęliśmy intensywny program socjalizacji. Sava rozpoczęła spacery z naszymi psami, na razie na smyczy - na początku był strach, potem, po kilkunastu minutach swajała się z nową sytuacją. Wprawdzie nie na tyle, by przestać chodzić inochodem, ale widać było, że powoli luzuje. 
Wzięliśmy ją na wycieczkę do miasta i do naszych teściów - inny dom, obcy ludzie. Po kilkunastu minutach była w stanie ułożyć się i spokojnie leżeć. 
Przyjęła też gości w domu. Z tą wizytą było sporo zamieszania - dwoje dorosłych Słowaków oraz znajome małżeństwo francuskie z dwojgiem małych, rozbrykanych dzieci. Wiecie jak to bywa - rozmowa w czterech językach, dzieciaki się nudzą, ganiają koty, głaszczą psy na wyścigi. Totalny chaos. W tym wszystkim co chwilę padające "Ca va?" "Sava!". Nasi goście bawili się świetnie tym imieniem. Pies nazywający się "Jak się masz?!" :mrgreen: Od zawsze już jej imię będzie mi się kojarzyć z tym francuskim powitaniem :wink: Co ciekawe - "Ca va" w tym wszystkim zachowała spokój i w ogóle zachowywała się jak na wilczarza przystało, choć nie wtykała głowy pod łokieć i do talerzy, to jednak pozwalała się głaskać i wydawało się, że sprawia jej to przyjemność. 
W ciągu tych kilku dni przykleiła się do Remki. Jak to jest, że te wilczarze tak do siebie lgną? ...A że Remka jest przyklejona do mnie - idę ja, za mną Remka, za Remką Sava. Idę do kuchni - wloką się za mną dwa ogony, idę do łazienki - dwa ogony, do sypialni - znowu dwa ogony... Wzruszające, ale uciążliwe. (Sava dość szybko zrozumiała, kto w tym domu służy do głaskania i od kogo zawsze można wyciągnąć coś dobrego :roll: ) 

Męczyła nas jednak konieczność spacerowania na smyczy. Przyznam, że lubię mieć na spacerze obydwie ręce wolne i zawsze nasze psy biegają luzem. Pierwsza próba wypuszczenia Savy z rąk - pobiegła spięta smyczą z Remką. Okazało się że to nienajlepszy pomysł - strasznie im się ta smycz plątała pod nogami. Nie miałam jednak odwagi puścić jej całkiem luzem i już opracowywałam strategię jak to wezmę ją na długą lonżę, a potem będziemy ćwiczyć na boisku, itd... No cóż - to ja... a Juro.... Następnego dnia spuścił ją ze smyczy. Krew uderzyła mi do głowy kiedy zobaczyłam ją śmigającą koło mnie razem z Remką i ginącą w oddali. Już - już miałam rzucić się z pięściami do mojego męża, kiedy obydwie sucze zawróciły i posłusznie zakończyły rajd przy nas. Zaufała nam - pomyślałam i przyznam, że prawie się rozbeczałam. 
Biegający jeden wilczarz jest piękny, ale biegające razem dwa wilczarze to cud natury. 

Sava nie odstępuje mnie na krok. Jest dobrze i choć jeszcze dużo mamy do zrobienia wiem, że będzie coraz lepiej.